Trzeci koń

Już starożytni wiedzieli, że dbałość o ciało jest tak samo ważna, jak dbałość o umysł. Gimnazjony, czyli częściowo kryte budowle przeznaczone do ćwiczeń, to wynalazek starożytnych Greków.

Dbałość o formę nie przychodzi łatwo. Ciągły pęd, brak czasu, zmęczenie – to tylko wymówki, które w sobie pielęgnujemy. A przecież podczas wysiłku fizycznego nasz mózg ma szansę odpocząć, poukładać wiedzę zdobytą w ciągu całego dnia.

 

Zauważam, że czasami bardziej dbamy o swój samochód, niż o swoje zdrowie. Wymieniamy opony, olej, filtry, płyn chłodnicowy, wszystko po to, by auto było sprawne i bezpieczne. A co ze sprawnością naszego ciała i z bezpieczeństwem naszego zdrowia?

Tak, jak dziś o konie mechaniczne, kiedyś dbalibyśmy o trzeciego konia – perłowego. Wiesz już jak dbam o rozwój intelektualny (czarny koń) i duchowy (o rubinowej maści). Powiem Tobie teraz, jak pielęgnuję perłę – rozwój fizyczny.

 

Trzy razy w tygodniu od 6.00 rano jestem na siłowni: bieżnia, orbitrek, crossfit, trening obwodowy. Przy brzuszkach aż krzyczę z bólu, ale wiem, że on minie, wiem, że warto.

Trenerzy mówią, że wysiłek fizyczny jest ważny, ale tak naprawdę rzeźba ciała powstaje „na talerzu”. Dlatego dostarczam sobie wartościowych posiłków. Nie jem, ale odżywiam organizm. Oczywiście, nie zawsze się to udaje, wiem jednak, że jeśli codziennie przykładam wagę do zdrowego odżywiania, to organizm nie odczuje jednego gorszego dnia. Za to ja odczuwam codziennie efekty zdrowej diety i regularnego wysiłku fizycznego – lepszy sen, lepsze samopoczucie, lepszy wygląd… o to przecież również chodzi, prawda?

 

Parę lat temu trafił mi w ręce film instruktażowy amerykańskiego trenera, który w oparciu o swoją metodę treningu stworzył cały koncern: programy ćwiczeń, odżywki, akcesoria do ćwiczeń – imperium. Idąc jego tropem zacząłem treningi w domu, jednak po 3 tygodniach mój mózg zaczął wyszukiwać setki powodów, by nie ćwiczyć. Na samą myśl o wyciągnięciu maty treningowej miałem zakwasy. Musiałem zapanować nad swoim umysłem. Małymi krokami wprowadzałem więc metodę Kaizen – małe kroczki, czyli codziennie kilka pompek. Za mało, żeby się zmęczyć, ale wystarczająco, by przyzwyczajać mózg i ciało do wysiłku. Doszedłem do 200 pompek każdego ranka, dwa lata temu pomyślałbym, że jest to niemożliwe.

 

Jaki jest cel? Prosty. To ja mam panować nad moim ciałem, a nie moje ciało nade mną. Sławek Lachowski napisał dobrą książkę: „Droga ważniejsza niż cel”. Jestem na etapie cieszenia się podróżą, mam też satysfakcję, że mój gadzi mózg przestał oponować i podróżuje razem ze mną.

 

Z jakiego powodu zrywam się przed świtem, biegnę na siłownie i ćwiczę tam do ostatniej kropli potu? Czy mi się chce? Czy kocham to robić? Nie. Są dni, kiedy mi się nie chce. W takie dni wiem, że jeśli poleżę w łóżku jeszcze trzy minuty i popielęgnuję myśl o tym, że „może dziś odpuszczę”, to faktycznie tak się stanie. I wiem, że nie mogę odpuścić – bo mam 39 lat i jeśli chcę żyć 127, to muszę robić więcej niż inni.

 

Dbałość o ciało i sprawność fizyczną na stałe wpisały się w mój rozkład dnia, stały się elementem stylu życia. Chcę być zdrowy dla mojej Rodziny, bym jak najdłużej mógł dbać o ich bezpieczeństwo. Chcę być zdrowy dla siebie, by mieć siłę na stawianie sobie coraz nowych wyzwań, osiąganie coraz nowych celów. Jestem People Helperem – w moim rydwanie jednakowo dbam o wszystkie konie, by zawsze były gotowe do działania na pełnych obrotach.