Kółko adoracyjne

Miałem epizod współpracy z mediami, a konkretnie z działem marketingu lokalnego tygodnika. Nie interesowała mnie umowa o pracę, ponieważ w tamtym czasie miałem swoją firmę i dobrze mi było w takim układzie. Warunki naszej współpracy były jasno określone – procent od sprzedaży reklam. Miałem przykład kolegi Pawła, który pracował w takim trybie i całkiem nieźle mu szło. Co prawda ja sam nie miałem większego pojęcia o sprzedaży reklam, ale postanowiłem spróbować swoich sił.

 

Osoby pracujące na etacie w dziale marketingu tygodnika dziwiły się, że nie zabiegam o stałą pracę. Kolega Paweł owszem, radził sobie świetnie, bo miał świetnych klientów. A w małym mieście liczba osób zainteresowanych reklamą jest ograniczona. Więc zostają do „złapania” same płotki. Takie było przekonanie etatowców. Rozumiałem ich – stałe zatrudnienie, to stała pensja i bezpieczeństwo finansowe. Wierzyłem jednak, że kolega Paweł nie będzie jedynym, który złowi dużą rybę. Poszedłem na łowy.

 

Nie, nie udało mi się za pierwszym razem złowić dużej ryby. Za drugim też nie. Nie poddawałem się. Zajęło mi 4 miesiące, by moja sprzedaż osiągnęła taki sam poziom, jak kolegi Pawła – starego wyjadacza.

 

Gdy pierwszy raz zrobiłem taki wynik przypomniałem sobie wyraz twarzy naczelnej, która przekonywała mnie, że 20% robi tylko kolega Paweł, bo ma stałych i dużych klientów. Patrzyła na mnie, jak na kosmitę, gdy oznajmiłem, że ja też tak chcę i to zrobię. Bezcenne. Zapewne myślała, że kolega Paweł będzie moim konkurentem i będę z nim walczył, a ja po prostu się od niego uczyłem. Podpatrywałem, modyfikowałem, sprawdzałem i… sprzedawałem!

 

Adoracyjne kółko etatowców na samym początku mnie skreśliło – bo małe miasto, bo duże bezrobocie, bo kolega Paweł jest „od zawsze” i wszystkie firmy, które mają pieniądze trafiły do niego. Oni nie wierzyli we własne możliwości, przyjęli status quo, którym był fakt, że kolega Paweł „robi dużych, my robimy małych”. Sami nie dali sobie szansy na zmianę tego stanu rzeczy. Poddali się jeszcze zanim podjęli walkę.

 

Gdybym ich wtedy posłuchał, dziś nie byłoby tego tekstu. Być może nadal bym siedział w marketingu regionalnego tygodnika i „ogarniał plankton”. Zazdrośnie zerkałbym na kolegę Pawła, który obsługuje duże ryby.

 

Na własnych warunkach spędziłem w tej redakcji trzy lata. Było ciekawie, sporo się nauczyłem i o sprzedaży i o sobie samym. Wybrałem duże ryby zamiast planktonu.