Wieczór z Fado w Lizbonie

Szczęśliwie dla nas żyjemy w czasach, w których możemy znaleźć w Internecie informacje na niemal każdy temat. Szukając informacji na temat Lizbony trafiłem na Facebooku na stronę Krzysztofa, który mieszka tam razem z portugalską żoną od lat. Ich wskazówki są niezwykle praktyczne dla wszystkich, którzy chcą odwiedzić to piękne miasto.

 

Moja Wiola bardzo chciała, byśmy poznali klimat tego miasta między innymi też przez pieśni śpiewane w lokalnych małych restauracyjkach wieczorami. Krzysztof, który nas oprowadził po mieście za dnia, pomógł również wybrać miejsce, gdzie wieczorem można posłuchać Fado.

 

Słuchają podczas kolacji śpiewających kobiet i mężczyzn miałem wrażenie, że jestem gdzieś po środku świata, w miejscu, w którym zbiegają się drogi muzyki. Ubrana na czarno kobieta śpiewała, a dwóch mężczyzn siedzących za nią grali na specyficznych portugalskich gitarach. Przygaszone światło, dźwięk rozbrzmiewający i odbijający po ścianach docierał jeszcze bardziej wzmocniony do moich uszu.

 

Fado to nie tylko muzyka. To też filozofia i styl życia, bo podobno niektóry muzycy żyją tylko po to, aby każdego wieczora wyjść na scenę i śpiewać. Dla nich życie zaczyna się wieczorem, a jego sensem jest wyrażanie sobie poprzez muzykę. Kradną serca i emocje słuchaczy przy każdym występie.

 

Słowo fado pochodzi od łacińskiego „fatum” oznaczającego przeznaczenie, nieszczęście, zły los. I w taki sposób wyraża to artysta każdego wieczora. Kobiety śpiewają o swym kochanym, który wypłynął kiedyś w przestrzeń oceanu z rzeki Tag i jeszcze nie wrócił. Wyrażają w ten sposób ból i tęsknotę za ukochanym. Mężczyźni zaś śpiewają o zdradzie, samotności i wyprawach ku zdobyciu nowych lądów. Muzyka ta jest przejmująca, melancholijna i pełna prawdziwych emocji.

 

Słuchając muzyki popijamy porto. Błogi spokój na końcu Europy w państwie, z którego Krzysztof Kolumb wyruszył w nieznane by skrócić drogę lądową do Indii. Patrzyłem na niewidomego mężczyznę grającego na gitarze. Nosił ciemne okulary i całym sobą wyrażał to, co grał. W przerwach pomiędzy osobami śpiewającymi sięgał po lampkę Gingij umieszczonej po jego prawej stronie ciała na stoliczku. To co wybrzmiewało z jego portugalskiej gitary było wibrujące i niesamowite. Słuchanie go było wręcz duchowym doznaniem.

 

Dla mieszkańca Lizbony Fado jest lamentem, masakrą i wyciem do księżyca. Przynajmniej tak to określił kierowca, który wiózł nas na wieczorny koncert.

Możemy kupić w Polsce Porto, zjeść oliwki i owoce morza, pewnie też możemy posłuchać Fado. Jednak wino, jedzenie i muzyka tam, na miejscu, smakują zupełnie inaczej.