Moja terapia

Ludzie, którzy znają mnie od lat gołym okiem widzą i odczuwają efekty mojej terapii. Choć cieżko było mi się zdecydować pójść do psychoterapeuty, to dziś jestem zadowolony, że podjąłem tę decyzję, bo mi zależało. A na czym tak zależało? Na rodzinie.

 

Moja Wiola była już w wieloletniej terapii jak jeszcze nie byliśmy małżeństwem i widząc jak się miotam w życiu oraz w naszym związku stwierdziła, że albo podejmę decyzję, albo… będziemy musieli zakończyć nasz związek. Pamiętam, co sobie wtedy pomyślałem: ale jak to? Przecież jestem mężczyzną sukcesu, radzę sobie w życiu, może jestem trochę nerwowy, władczy i kontrolujący, ale… jestem facetem! To powinna być zaleta. Jakież było moje zdziwienie, że moje wyobrażenie o „dobrym życiu” nie jest tym samym, czego oczekuje ode mnie moja partnerka.

 

Jakich macie bohaterów z dzieciństwa i młodości? Ja miałem Rambo, Rocky’ego… facetów, którzy nie płaczą, są silni i sami sobie radzą z trudnościami tego świata. I chciałem być taki, jak oni – twardy, nieugięty i idący jak burza. Fikcja filmowa tak bardzo przesłoniła mi obraz, że zacząłem tracić to, co najcenniejsze – miłość.

 

Jakim było dla mnie szokiem, kiedy podczas rocznej terapii DDA okazało się, że urzpedmiotawiam uczucia! Byłem zdominowany negatywnymi emocjami – gniewem i złością. A najchętniej czułem się w roli bohatera książki Aleksandra Duma; Edmunda Dantesa, który planuje swe życie na zemście. Po pierwszym roku terapii zrozumiałem swoje zachowanie. Odkryłem powody mojej złości i braku inteligencji emocjonalnej, empatii i wrażliwości na drugiego człowieka. Odkryłem też kierunek mojego rozwoju. Oczywiście podświadomie czułem, że to nie będzie łatwy i przyjemny proces. Potwierdziło się w drugim roku podczas poznawania siebie w pracy 9 znaków „Enneagram”.

 

Do tej pory wydawało mi się, że centrum dowodzenia jakim jest mój umysł, moje myśli i moja wiedza wystarczą mi do osiągnięcia tego, o czym marzę. I pewnie by tak było, lecz okazało się, że nie wystarczają mi do tego, czego pragnąłem – a to już nie jest coś, co można rozpatrywać z pozycji umysłu, tylko pozycji uczuć, o których wtedy bardzo mało wiedziałem.

 

Trzeci rok okazał się już nurkowaniem w siebie i odkrywaniem swoich emocji. Praca duchowa jest już na poziomie o wiele niższym niż moje ego, czy moje myśli. Tutaj mój Troll szukał pretekstu, by tylko ominąć comiesięczne spotkanie terapeutyczne. Szalał i podsuwał gotowe rozwiązania, sabotował moje wysiłki próbując udowodnić mi, że ta praca nic nie da, że tego nie potrzebuję.

 

Na początku sądziłem, że ta terapia potrwa rok i będę uzdrowiony. Podszedłem do tematu terapii zadaniowo, jak do kolejnej misji, która swoje zakończenie określone zazwyczaj w czasie. Nic z tych rzeczy, bardzo się myliłem. Ta droga jest dłuższa, o wiele bardziej kręta i wyboista niż mógłbym sobie wyobrazić.

 

Po ostatnim „Treningu Otwarcia” coś mi się otworzyło na o wiele większą skalę niż przypuszczałem, ale o tym usłyszysz lub zobaczysz na własne oczy albo tego doznasz.